Szukaj na tym blogu

sobota, 3 listopada 2012

Dla mnie problem naduzycia duchowego jest

dodatkowo trudny przez to,ze
bylam juz 
jego ofiara wczesniej-
i to wielokrotnie,w dodatku w 2 przypadkach (przez 1 osobe w mym dziecinstwie,a drugiego ksiedza gdy bylam dorosla)zwielokrotniony przez fakt polaczenia w tamtych 2 przypadkach z wykorzystaniem seksualnym 
(pisalam o tym w swym swiadectwie o tym jaka byla moja droga wiary "mimo wszystko")

Tak wiec ta krzywda w porownaniu z tamtymi to naprawde "pestka"...Ale jest bólem i krzywda.

I podtrzymuję-jak w tamtym swiadectwie-nie przestałam wierzyć Bogu,nie przestałam chciec byc posluszna Kosciolowi,ba,nawet nie jestem sklonna odsuwac sie od samego krzywdziciela i osob z tym zwiazanych-widze ze jest tu o wiele wiecej dobra i po prostu jest to konkretny upadek w danym momencie i tyle-bo wszyscy jestesmy grzesznikami.
Pisze o zlu czynu,nie czyniacego.

Tak jak pisalam,podejzewam ze nie mial pelnego rozeznania co robi.

Pierwszym etapem w leczeniu zranienia jest przyznanie że bylo-i dokladne go obejzenie by nie zamazac.
Nazwanie po imieniu.
Bo na poczatku bywa ze szok sprawia,ze przekonujemy siebie ze "to sie nie zdarzylo",tego nie bylo tak naprawde","to nie takie powazne jak sie wydaje""jest wiele okolicznosci lagodzacych"

Takie teksty opozniają mozliwosc zajęcia się raną.

By ranę uleczyc,najpierw traeba zdjąc bród ktory ją okrywa i trzeba zdezynfekowac,oczyscic.
To zaboli,lecz pomoze.


"Jeżeli kochasz to czas zawsze znajdziesz/na spotkanie,list,spowiedź,na obmycie rany,na smutku w telefonie długie pół minuty..."Ks.Jan Twardowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz